Cześć!
Po blisko dwuletniej przerwie spowodowaną przełomową zmianą w życiu prywatnym, AzjaFilm powraca do życia blogowego. Warunki wreszcie są sprzyjające: zima, a także nie tak już absorbująca oraz potrafiąca zająć się klockami latorośl. Świeżo upieczeni i zdani wyłącznie na siebie rodzice zapewne przytakną. 24 godziny w dobie to zdecydowanie zbyt mało czasu, żeby wszystko ogarnąć i wszystkim dogodzić. Nawet przy najlepszych chęciach i dopracowanym czasowo planie dnia, zawsze coś niespodziewanie wyskakuje. Żeby zupełnie nie zwariować, musiałem z czegoś zrezygnować. Wybór był oczywisty - azjatyckie hobby musiało pójść w odstawkę.
Powroty bywają trudne. Można oddzielić grubą kreską i zacząć wszystko od nowa, albo mozolnie rozliczać się z skumulowanych przez miesiące, bądź w moim przypadku przez lata zaległości. Po dłuższym namyśle wybrałem pierwszą opcję. Raz: będzie zdecydowanie łatwiej. Bez zbędnego bagażu, bez kolejnej nerwówki, że muszę coś tam poprawić (np. napisy). Dwa: połowę seansów już nie pamiętam, a z ocenami drugiej połowy częściowo lub zupełnie się nie zgadzam. Trzy: techniki i języki programowania ewoluowały. Ponowne optymalizowanie, udoskonalenie i poprawianie czegoś, co kilka lata temu było dobre, a teraz zasobożerne, kosztowałoby mnie kolejne godziny mozolnej pracy i zszarganych nerwów. Nie chciałbym wypalić się mentalnie już na samym początku, zwłaszcza że zbliżam się do kryzysu wieku średniego. Z tego powodu chciałbym skupić się wyłącznie na dwóch prostych rzeczach: na bezstresowych seansach oraz okazjonalnym i spokojnym przetłumaczeniu interesującego tytułu. Na resztę szkoda mi zdrowia i życia.
Przez ostatnie miesiące Azjafilmowe życie przeniosło się do znanego i znienawidzonego portalu społecznościowego. Koledzy i koleżanki tłumaczyli kolejne dalekowschodnie filmy, sprawiając zapewne radochę kinomanom. Pragnę uspokoić - w 2018 nic się nie zmieni. Mamy niepisaną i chyba najlepszą umowę: każdy robi co chce, kiedy chce, gdzie chce oraz każdy może dołączyć i każdy może odejść. Za nimi setki azjatyckich pozycji, kolejne przed nami. Internauci powinni być zadowoleni, albowiem każdy tłumacz ma "swój konik". Jedni preferują głośne i finansowo opłacalne blockbustery, inni wolą odkrywać festiwalowe perełki i zakurzone czarno-białe klasyki. Zdobyte doświadczenie sprawia, że poziom napisów jest coraz wyższy, a amatorskie tłumaczenia często bywają lepsze od wydań, które mamy okazje doświadczyć na ekranach naszych monitorów bądź telewizorów. Jesteśmy pewni, że jeszcze nie raz spowodujemy na Waszych twarzach uśmiech 🙂
Blog nadal będzie oddzielną cegłą od społecznościowego molochu. Tutaj prawie wszystko pozostanie po staremu. Skromnie, bez reklam, bez przykrych niespodzianek, np. kopania kryptowalut w tle przeglądarki. W miarę możliwości (głównie w późnych godzinach wieczornych i w weekendy) będą pojawiać się krótkie autorskie recenzje oraz dłuższe artykuły na tematy niekoniecznie związane z kinem azjatyckim. Jedyną zmianą jest stworzenie kompletnej listy przetłumaczonych przez nas tytułów, a w dalszej kolejności chciałbym uwzględnić również te pozycje, do których przewalają się po czeluściach polskiego Internetu. Nie omieszkam uzupełnić stronę o tytuły, które można obejrzeć w legalnych serwisach VOD bądź kupić u rodzimych dystrybutorów. Z wiadomych względów żadnych plików chronionych prawem, zwłaszcza z końcówkami mp4 czy mkv, nie znajdziecie na naszym hostingu.
Słowo na koniec? Chyba życzyć powodzenia i już teraz zapraszam wszystkich do regularnych odwiedzin. Bàibai!
Gee (AzjaFilm / Grupa Hatak)
Trzymam kciuki za Rodzinkę i wzorem otrzymywanych wcześniej rad, podpowiadam – “zakładajcie Juniorowi konta i tłumaczcie, co to GrupaHatak, Netflix czy Showmax.” 😉
Powodzenia i cieszę się z powrotu! Oby dzieciaczek był łaskawszy dla “czasu” rodziców 🙂
Dzięki! Obecny “łaskawszy” będzie. Gorzej z drugim, który w drodze 🙂